Wielu rodziców i nauczycieli skarży się, że dzieci są teraz niemal zrośnięte z telefonami i że to niedobrze. Zgadzam się, że niedobrze. Ale chyba nie dzieci są temu winne.
W szpitalnej sali jest ich cztery: dziewczynki od 7 do 15 lat. Na oddziale pediatrycznym mogą z nimi stale być rodzice, więc przy każdym łóżku na składanym fotelu siedzi czyjaś mama. Panuje cisza przerywana od czasu do czasu buczeniem wibracji komunikatora. Zmierzch wypełnia szpitalny pokój, ale w sali panuje błękitna poświata. 8 osób – 8 ekranów. Nikt nie rozmawia.
Gdy wchodzi pielęgniarka jedna z mam odrywa się na chwilę od komórki i opowiada, ile wyrzeczeń kosztowało ją, by wziąć i urlop i „pobyć z córką w szpitalu”. Przez cztery dni pobytu tylko raz widzę, jak ta matka i jej dziecko ze sobą rozmawiają.
W restauracji przy stoliku siedzą ojciec z synem, na oko dziesięcioletnim. Niedzielny obiad w tym gronie – domyślam się, że rodzice są po rozwodzie, a syn właśnie spędza zasądzony przez sąd czas z tatą. Siedzą naprzeciw siebie, ale nie patrzą sobie w oczy. Niemal stykają się głowami, pochyleni nad swoimi komórkami. Nie odzywają się do siebie ani słowem. Palcami przesuwają po ekranach w absolutnej ciszy. Każdy z nich wygląda na człowieka pochłoniętego swoimi sprawami, są pobudzeni i zaaferowani.
Przyklejeni do ekranu
Zewsząd słyszę narzekania dorosłych (rodziców, nauczycieli), że dzieci spędzają zbyt wiele czasu ze wzrokiem wbitym w ekrany telefonów. „Kiedyś, gdy wchodziło się do klasy, był gwar – mówi jedna z nauczycielek. – Teraz siedzą cicho i tylko stukają sms-y”. Rodzice mówią o swoich dzieciach, że są kompletnie uzależnione od komórek i że nie sposób z nimi porozmawiać, bo tylko coś mruczą znad wyświetlaczy.
Najprościej byłoby uznać, że „ta dzisiejsza młodzież” żyje w jakimś innym świecie, że nie sposób się z nimi porozumieć i że tak już musi być. Ale sprawy w relacjach międzyludzkich zwykle są bardziej złożone. Skoro dorośli uważają, że uzależnienie od telefonów to „wina” dzieci, chciałabym spojrzeć na sprawę z drugiej strony – z punktu widzenia najmłodszych.
Bez patrzenia w oczy
W kawiarniach, poczekalniach, na spacerach i placach zabaw widzę rodziców z dziećmi. Ci rodzice mają zwykle w ręku smartfony. Dwuletnie dziecko w piaskownicy robi babkę i szuka wzrokiem aprobującego spojrzenia matki, matka zaś patrzy w ekran telefonu.
Sprawa zaczyna się wcześnie, już z sali porodowej wielu rodziców wysyła w świat mms-y ze zdjęciem dziecka. Potem następują długie miesiące niemowlęctwa, gdy mama karmi piersią, ale zamiast utrzymywać kontakt wzrokowy z dzieckiem, zerka na fejsbukową oś czasu. Niby jest blisko i czule myśli o dziecku, ale ono potrzebuje kojącego spojrzenia i uśmiechu, twarzy wyrażającej emocje, a nie pełnego napięcia oblicza patrzącego gdzieś w bok.
Z telefonem w ręku ojcowie odbierają swoje dzieci z przedszkola. Z telefonem w ręku wracają z pracy. Kiedyś więź między dzieckiem a tatą przerywała płachta gazety – tata ukryty za Przeglądem Sportowym odpoczywał po ciężkim dniu pracy. Teraz ojciec zagląda do sieci, a sieć ma w małym poręcznym telefonie, który zawsze przecież „trzeba” mieć przy sobie, gdyby ktoś ważny chciał się dodzwonić.
Patrzę na dzieci i rodziców w szkolnej szatni. Często widzę taką sytuację: rodzic czeka ze wzrokiem wbitym w komórkę, dziecko zbiega do niego po schodach, uśmiechnięte i stęsknione, wita się, ale uśmiech wkrótce znika z twarzy. Nieprzytomny wzrok mamy albo taty nie pozostawia złudzeń – rodzice myślami są daleko, nie ma w nich gotowości do rozmowy, zabawy i wspólnego spędzania czasu.
Zostańmy w kontakcie
Skoro mama i tata modelują postawę osoby przyklejonej do ekranu i skoro nie stawiają dzieciom granic w korzystaniu z aktywności on-line, trudno się dziwić temu, że młodzi ludzie sami z siebie nie są odporni na pokusy wirtualnego świata.
Korzystanie ze smartfonów jest wygodne i powszechne. Nie upatruję w nim „zła wcielonego” ani totalnego zagrożenia dla kontaktów społecznych. Są już badania, które pokazują, że młodzi ludzie sprawnie komunikują się poprzez cyfrowe narzędzia i podtrzymują w ten sposób relacje.
Bardziej niepokoi mnie to, co dzieje się w rodzinach. Jeśli rodzice i dzieci siedząc obok siebie przebywają w odrębnych światach, tracą coś, co dotąd było podstawą bliskości, kultury, tradycji, czyli umiejętność rozmawiania.
Konkluzja jest taka: spróbujmy odłożyć telefony na bok – zawsze wtedy, gdy mamy okazję być blisko z dziećmi. Po przyjściu do domu, podczas posiłków, w weekendy. Świat nam nie zniknie, gdy przez chwilę nie będziemy sprawdzać „co słychać”. Ale jeśli wciąż będziemy zajęci światem, zniknąć może coś ważniejszego: więź z dzieckiem.
Fot. Shutterstock
Więź w rodzinie zacieśnia wspólne spędzanie czasu, np. przy czytaniu albo grach planszowych. Wypróbujcie zabawne książki i książkogry przygotowane przez redakcję Świerszczyka