O tym, jak cierpliwie zaspokajać potrzeby dzieci i własne z Joanną Berendt, mediatorką i trenerką NVC (Porozumienia bez Przemocy) rozmawia Joanna Szulc
Często słyszę taką opinię, że do dzieci trzeba mieć mnóstwo cierpliwości. Niby „cierpliwość” wydaje się dobrą cechą, ale często kojarzy się ją z tzw. zagryzaniem zębów – powściąganiem emocji, tłumieniem złości, gdy wszystko się w człowieku gotuje i grozi wybuchem. Czy cierpliwość jest potrzebna i pomocna?
Tłumienie silnych emocji, udawanie, że wszystko jest dobrze, gdy nie jest, nie będzie sprzyjało budowaniu relacji z dzieckiem. Może też nieść dla dziecka komunikat, że nie należy okazywać tego, co się naprawdę czuje. Dziecko uczy się od rodziców wyrażania emocji; od rodzica, który tłumi złość, gniew – nauczy się, że to jakaś niedobra, wstydliwa część psychiki. A tak przecież nie jest – złość jest jedną z emocji, ważną i potrzebną, tak samo jak radość czy smutek. To informacje o życiu w nas płynącym.
Jeśli jednak pyta Pani o to, czy cierpliwość jest potrzebna w wychowaniu, to myślę, że tak – to bardzo ważne, żeby rodzic odnosił się z cierpliwością i wyrozumiałością… do siebie.
Do siebie?
Od tego warto zacząć. Przyjrzeć się swoim emocjom, własnym potrzebom i krok po kroku brać je na poważnie pod uwagę. Okazać sobie samemu empatię. Odnosić się do siebie podobnie, jak do dziecka, gdy jest senne, głodne, zmęczone. Takiemu dziecku przecież nie będziemy mówić, żeby się wzięło w garść i zapomniało o tym, co czuje. Zauważymy jego potrzebę, nazwiemy ją, postaramy się zaspokoić. Róbmy to także w stosunku do siebie. Bądźmy swoim przyjacielem czy przyjaciółką.
Dlaczego to takie ważne?
Bo gdy nasze potrzeby są zaspokojone, lub przynajmniej widziane i brane pod uwagę, gdy zadbamy o siebie samych, mamy łatwość w naturalnym dawaniu dzieciom tego, czego one od nas potrzebują. Rodzic zmęczony, sfrustrowany, często daje dzieciom czas i uwagę, bo „musi”. Taki, który kroczek po kroczku dba o siebie, odnosi się z szacunkiem do własnych potrzeb - jest przy nich, bo może, chce, bo tak wybiera. Bez przymusu, z radością, z wolnością.
Sarah Peyton, wspaniała mówczyni, trenerka Porozumienia bez Przemocy, nauczycielka czerpiąca w swojej pracy z neuronauk, mówi o tym, że ludzie reagują tak, jak ustawione obok siebie wiolonczele. Jeśli ktoś jest pobudzony, zdenerwowany, pełen niezaspokojonych potrzeb, to wibruje i przekazuje drgania „instrumentom” w pobliżu. Taka rozedrgana wiolonczela-rodzic sprawia, że wiolonczele-dzieci także wpadają w wibracje. Są niespokojne, czują napięcie, lęk. Im samym jest trudniej, trudniej także porozumieć się z nimi rodzicom.
Rodzice zwykle mówią: „Nie mam czasu zadbać o siebie”.
W codziennym pośpiechu rzeczywiście trudno taki czas wygospodarować. Ale warto się o to postarać. Jeśli mamę boli głowa, jest zmęczona i marzy o chwili spokoju, to może niech powie o tym dziecku. Nawet jeśli wcześniej umawiali się np. na wspólną zabawę czy wyjście do kina. Jestem zdania, że w takiej sytuacji warto być autentycznym. Marshall Rosenberg, twórca Porozumienia bez Przemocy, powtarzał: „Nie bądź miły, bądź autentyczny”. W praktyce: nie poświęcaj się, nie zapominaj o swoich potrzebach, jeśli coś cię boli, nie udawaj, że wszystko gra. Jeśli potrzebujesz chwili ciszy, daj sobie choćby 15 minut spokoju. Potem wróć do dziecka z nowymi siłami. Dla mnie ważne jest odejście od słów „zawsze”, „trzeba”, „musisz”. Chcę sobie dać prawo do decydowania. Czasem, choć zmęczona, zdecyduję się na grę z dzieckiem, czasem poproszę o przełożenie tej aktywności na kiedy indziej.
Co więcej, zadbanie rodzica o siebie to czasem naprawdę mogą być małe, ale ważne rzeczy. Spokojny prysznic, 10 minut samotnego spaceru, czy inne pozornie krótkie, a jakże ważne chwile.
Mówiąc o potrzebach często przywołuje się metaforę maski tlenowej: w samolocie, gdy ciśnienie nagle spada i trzeba użyć maski tlenowej, najpierw zakładamy ją sobie, dopiero potem dziecku. Jeśli nie zadbamy najpierw o siebie, nie będziemy mieli siły zadbać o dziecko.
Mówi Pani zatem, że potrzeby dziecka i rodzica są tak samo ważne. Powinniśmy dbać o to, by zaspokajać jedne i drugie, żeby w sferze potrzeb dbać o równowagę. Ale w życiu codziennym jest mnóstwo sytuacji konfliktowych. Jak się w nich odnaleźć?
Daleka jestem od mówienia jak powinno być, bo ważne jest dla mnie podążanie za tym, co we mnie, jako mamie i dziecku jest żywe. W oparciu o to szukamrozwiązań wygrany-wygrany. Widzę wartość w tym, by na konflikt patrzeć jako na zaproszenie do kontaktu. Ścierają się różne wizje, różne pomysły na zaspokajanie potrzeby – porozmawiajmy o tym, porozmawiajmy o wspólnych nam potrzebach. Zatrzymajmy się i przyjrzyjmy się temu, jak sami reagujemy, jakich doświadczamy uczuć i potrzeb, a także spróbujmy zrozumieć punkt widzenia drugiej osoby.
My, rodzice, mamy wiele strategii na to, żeby wygrać w sytuacji konfliktu z dzieckiem. W wielu kwestiach mamy nad dzieckiem przewagę, ono jest od nas zależne. Dzieci czują tę przewagę. Nie wykorzystujmy jej, bo to utrudnia porozumienie. Spróbujmy rozmawiać z dzieckiem jak z partnerem, człowiekiem takim jak my sami. Bądźmy gotowi odsłonić to, co czujemy i zapytać o to, co czuje dziecko.
To trudne, gdy wzbiera w nas złość.
Złość to przejaw życia, dzwonek alarmowy wskazujący, że nasze granice są przekroczone, że jakieś nasze ważne potrzeby nie są zaspokojone i domagają się uwagi. Niezaspokojone potrzeby nie znikną. Możemy je przez jakiś czas tłumić, ale i tak dadzą o sobie znać w sposób, który będzie niszczący dla nas samych albo dla ważnych relacji, w których jesteśmy.
Dobrze byłoby przyglądać się temu, gdy złość się dopiero pojawia, gdy czujemy jej zapowiedź. Co się takiego dzieje, że nas ogarnia? Co podpowiada nam ciało? O jakich ważnych potrzebach dana sytuacja przypomina?
Myślę tutaj także o sytuacjach, gdy dziecko okazuje złość. Dzieci pokazują nam jak ważna jest dla nich wolność, autonomia, a jednocześnie potrzebują tez bliskości i kontaktu. Warto zastanowić się, w kontekście powtarzających się trudnych dla nas sytuacji, czy w naszym domu głos dziecka jest słyszany, czy to, czego dziecko się domaga, my sami uznajemy za ważne.
Wielu rodziców ma problem z zaakceptowaniem złości u dziecka. Wolą, by ono było posłuszne, by się nie buntowało.
Posłuszne dzieci budzą mój duży niepokój. W wielu sytuacjach widzę w nich rezygnację, poddanie, zamrożenie własnych potrzeb. Być może nauczyły się, że wyrażanie emocji jest złe, że swoje potrzeby muszą podporządkować potrzebom rodziców. Że one same nie są ważne. Dziecko zrobi naprawdę wiele, żeby zadowolić rodziców. Bardzo mu na tym zależy. Tak uwarunkowała je ewolucja. Dlatego niejednokrotnie jest gotowe zrezygnować z siebie, byleby zadbać o przynależność i akceptacjęnajważniejszych osób w życiu.
Posłuszne dziecko, które robi to, co mu się każe, jest sterowane przez rodziców. Nie ćwiczy samodzielnego podejmowania decyzji, wybierania, co dla niego dobre, a co mu nie służy. Nie praktykuje też zaufania do siebie i kontaktu ze swoimi uczuciami i potrzebami.
Jest ryzyko, że kiedy podrośnie, a w pobliżu nie będzie rodziców, może się pogubić. Małe dziecko podporządkowane rodzicom kojarzy mi się z taką stale uciśniętą sprężyną. Gdy tego nacisku już nie będzie, sprężyna nagle się rozluźni, a wtedy można bardzo daleko odskoczyć – dużo dalej, niż gdyby początkowo nie było tak dużej presji. Można „odskoczyć” daleko od rodziców, od ich wartości, od tego, czego chcieli dziecko nauczyć.
Poprzez rozmawianie o potrzebach, szanowanie siebie nawzajem, uczymy dziecko stopniowo coraz bardziej dbać o siebie, ale też w przyjaznej atmosferze przyswajać ważne dla nas wartości.
Podczas konferencji „Jestem rodzicem, wybieram empatię" mówiła Pani o tym, jak dogadać się z dzieckiem. Co poradziłaby Pani rodzicom, którzy nie dotarli na konferencję, a których ten temat żywo zajmuje?
Na pewno warto szukać książek, warsztatów czy kursów on-line, które poszerzają naszą wiedzę o emocjach, zachowaniach, potrzebach. W młodości nie byliśmy uczeni tego, jak radzić sobie z własnymi potrzebami, jak dbać o siebie. Dobrze byłoby to nadrabiać i codziennie praktykować. Ważna jest właśnie taka codzienna dbałość. To trochę, jak z myciem zębów: nie da się umyć zębów raz na miesiąc na zapas, trzeba to robić codziennie.
W Porozumieniu bez Przemocy mamy narzędzie pomagające pratykować empatię dla siebie i dla innych - 4 kroki. Pierwszy to obserwacja (co widzę, jak wygląda sytuacja, w której się znalazłam, co zarejestrowałaby kamera). Drugi to uczucia jej towarzyszące, sygnały z ciała. Trzeci zwraca uwagę na potrzeby, jakie mam w związku z tą sytuacją. Czwarty to wyrażenie prośby o ich uszanowanie. Można wprowadzić w domu zwyczaj, by np. codziennie wieczorem rozmawiać w rodzinnym gronie o tym, co się danego dnia wydarzyło, właśnie z użyciem struktury czterech kroków.
Gdybym miała podać jedną radę dla rodziców, to chyba ujęłabym to tak: „Bądźcie po swojej stronie, bądźcie na siebie uważni, dbajcie o siebie”. Ludzie to istoty społeczne. Mamy potrzebę dawania innym czegoś od siebie. Ale żeby to działało, musimy mieć zasoby, zapas sił, spokoju i tej cierpliwości, od której zaczęłyśmy rozmowę.
fot. Shutterstock